Ramadan – tak nazywam ostatni tydzień przed maratonem. Bardzo lubię ten czas, kiedy dobiega końca kilkumiesięczny okres przygotowawczy. Wtedy na dalszy plan schodzi wszystko inne, a mój tryb życia podporządkowany jest niedzielnemu startowi. W tym sezonie zacząłem „ramadan” trochę wcześniej – bo to okres wyjątkowo trudny, chociażby przez fakt, że święta wypadły dokładnie na tydzień przed Orlen Warsaw Maraton.
A jeśli święta to potencjalnie można przytyć, co w innych okolicznościach nie byłoby może złe, ale na kilka dni przed startem jest samobójstwem. Niesienie kilograma lub trzech więcej na trasie 42 kilometrów robi naprawdę dużą różnicę. Czytałem gdzieś,że przelicznik jest mniej więcej taki: +1kg wagi = 40sek wolniej na maratonie. Oczywiście dobrze jest znać swoją optymalną wagę startową i nie zejść poniżej tej wartości, bo zwyczajnie nie będziemy mieć wtedy siły do biegania.
Spędzam więc święta raczej na oglądaniu specjałów kuchni wielkanocnej, a nie na ich próbowaniu. Z tego powodu odstawiłem od kilku tygodni jakikolwiek alkohol (bo nawet jeśli ktoś pije go w małych ilościach, tak jak ja, to zaraz pojawiają się przy okazji chipsy, orzeszki czy inne przekąski). A odstawienie procentów daje jeszcze jeden zysk – lepszy sen, a dzięki temu szybszą regenerację.
Plusem świąt jest z pewnością fakt, że można podczas nich dodatkowo wypocząć, co w przedmaratońskim tygodniu jest bardzo ważne. Jeśli chodzi o trening niewiele można już poprawić. Można za to wiele zepsuć, chociażby zbyt mało odpoczywając. Organizm musi zebrać siły na ekstremalny wysiłek (bo często zapominamy o tym, że maraton jest rzeczywiście takim wysiłkiem). Leżę więc tak dużo jak się da, czytając przy okazji więcej niż zazwyczaj.
Ale nie można również całkowicie zapomnieć o treningach. W sobotę zrobiłem bardzo przyjemne 2 godziny w pierwszy zakresie (4:55 min/km) w urozmaiconym trenie pod Nałęczowem. Lubię tam trenować, bo co chwilę coś dzieje się na trasie – górka, zbieg, kolejny podbieg. To wszystko co pozwoli jeszcze lepiej przygotować się do startu. Niedziela byłe dniem odpoczynku, a dziś rano wyszedłem na godzinę easy. Udało mi się umówić z Czarkiem i dzięki niemu wplotłem w ten wolny trening 100-metrowe przebieżki, które bardzo fajnie pobudziły mnie. Czarek oczywiście odstawiał mnie na 20-30 metrów, ale biegając z kimś szybszym zawsze dajesz z siebie trochę więcej (chociaż dziś uważałem, bo łatwiej coś zepsuć niż cokolwiek zbudować na 6 dni przed startem).
Zostało już niewiele do zrobienia – mocny akcent w środę (którego już się boję) i rozruch w piątek, a poza tym duża dawka odpoczynku. W środę, kiedy opiszę trening (kilometrówki w tempie interwałowym) ogłoszę też tradycyjny konkurs na typowanie wyniku w maratonie. Już dziś zapraszam do zabawy!