Ostatni tydzień przed Maratonem lubelskim poświęcę na odpoczynek i regenerację. Tym razem będzie trochę inaczej niż zwykle – bo i podejście do treningów uległo delikatnej modyfikacji.
Kwiecień był ciężki. Interwały, jeszcze trochę podbiegów, biegi w II zakresie (to pierwsza z modyfikacji – wróciłem do tego środka treningowego) oraz przede wszystkim cotygodniowe długie wybiegania. Chyba w żadnym dotąd sezonie nie robiłem takiej liczby „długasów” (czy jak ktoś wolinie używałem takich ilości metody LSD – long slow distance). Trzygodzinne biegi, które znaczyły dla mnie 35-36 km przebiegnięte w każdy piątek. Z każdym treningiem czułem się rzeczywiście coraz silniejszy. Można powiedzieć, że kwietniowy plan zrealizowałem na 99%. Ale był i kryzys.
Piątkowy kryzys
Kiedy w ostatni, majowy już piątek, wychodziłem biegać nie czułem się mocy i pewny siebie. Co prawda trening miał być krótszy niż niż zwykle (ok. 30 km), ale 2 godzinach wolnego biegu miałem przejść płynnie do 5-kilometrowego odcinka w tempie maratońskim. A moje tempo maratońskie wynosi w tym sezonie 4:05 min/km. Nie oznacza to oczywiście, że porwę się w Lublinie na bieg po życiówkę. Chciałem po prostu wypracować zapas, margines na lubelską trasę (która nota bene wydaje się w tej edycji łatwiejsza niż zwykle, co nie znaczy, że łatwa) oraz majową pogodę (która nie zapowiada się źle – ale 23 stopnie w prognozie, to nie jest optymalna temperatura do życiówek). Wracając więc do mojego piątkowego treningu, okazało się, że nie mam szans przebiec tego odcinka z zadaną szybkością. Pierwsze dwa kilometry dałem radę, potem było dużo wolniej, dlatego po czwartym odpuściłem i potulnie wróciłem do domu. Trochę z podwiniętym ogonem, bo zazwyczaj nie przerywam treningów, nie odpuszczam. Trener pochwalił mnie później za decyzję, bo jak często zapominam nie trenuje się dla samych treningów, ale dyspozycji na zawodach.
Co się stało? Sądzę, że było za ciepło, nie wyspałem się i byłem przemęczony całą pracą jaką wykonałem w poprzednich miesiącach. Do tego w środę popołudniu zrobiłem na bieżni bardzo solidny trening interwałów (8x3min na przerwie 2min), który mocno odczułem.
Ostatni tydzień przed Maratonem lubelskim
W niedzielę było już dużo lepiej niż w piątek i mimo że na Bieg z narastającą prędkością wybrałem pofałdowaną trasę udało mi się kończyć w okolicach 3:50 min/km biegnąc pod górkę. Przede mną już tylko dwie jednostki w ostatnim tygodniu przed Maratonem lubelskim – bardzo szybkie i krótkie interwały w środę oraz spokojny bieg z maratońską końcówką w piątek. Reszta jest odpoczynkiem. Najważniejsze jednak, że mam już plan i na jesienne starty i na wiosnę 2019.