Trening już za mną. Pewnie już to pisałem, ale lubię ten moment, kiedy wracam do domu z ostatniego biegania przed najważniejszym startem. Wszystko na co miałem wpływ zrobiłem w tym sezonie jak należy. Na palcach jednej ręki mogę policzyć odpuszczone przez ostatnich kilka miesięcy treningi, ominęły mnie kontuzje, a forma dała o sobie znać już w kontrolnych startach.
Ostatni tydzień minął pod znakiem lekkiego przeziębienia, które wynikało chyba bardziej z dobrej formy niż z wirusów latających w powietrzu. Chwilę się martwiłem, ale zrobiłem w zasadzie wszystko co miałem zapisane w planie. Dwa dość wymagające treningi w poniedziałek i środę oraz rozruch w piątek wieczorem (zapis dołączony do wpisu).
Zastanawiam się czy w niedzielę o 9:00 będę na tyle wypoczęty i świeży, żeby zaatakować swoją życiówkę, żeby pobiec po każdy kilometr po 4:06 min/km i zameldować się na mecie kilka ładnych minut przed południem.