Piątek przed startem to dzień, w który zazwyczaj robię ostatni trening. W sobotę trzeba się spakować, dojechać po pakiet startowy, zjeść dużo węglowodanów. Ale ten piątkowy trening to raczej rozruch przed startem, bo na dwa dni przed zawodami nie można już nic poprawić – co najwyżej zepsuć biegając zbyt szybko, zbyt długo, przeciążając organizm. Po dzisiejszym 50 min lekkiego biegania w pierwszym zakresie i ośmiu przebieżkach po 30 sek każda, raczej mi to nie grozi. Czyli takie bieganie „bez spinki” i „bez historii” wieńczące kilka miesięcy przygotowań, które rozpocząłem dokładnie 14 października zeszłego roku – przeszło pół roku temu.
Już czuć efekty środowego przyciśnięcia sprężynki. Biega się lekko, bez wysiłku. Teraz już tylko jutrzejszy dzień, podczas którego najważniejszym zadaniem jest „nie zmęczyć się za bardzo” i spróbować jak najwcześniej pójść spać. Dziś jeszcze makaron, chociaż jednym z czynników, które mnie martwią przed niedzielą jest zbyt duża waga – nie byłem w stanie zejść do optymalnej wagi startowej i będzie to zadanie na nadchodzący miesiąc przed maratonami w Warszawie (biegnę Orlen) i Lublinie (najbardziej kultowy maraton w Polsce).
Powodzenia. Ja postawiłem na regenerację