Kolka

Wybiegłem po 19. Ciężkie powietrze, duszno, ale niebo przesłaniały chmury, więc temperatura spadła o kilka stopni. Bałem się raczej, że złapie mnie burza.
Plan był prosty. Pobiec dłuższą drogą na bieżnię, zrobić szybki odcinek i wrócić tą samą drogą. Tak żeby szybki odcinek wyszedł mniej więcej w połowie treningu.

Danie dnia było ambitne. Miałem przebiec 4km w tempie progowym, które w moim przypadku wyznaczone jest na 3:50 min. /km. Oznacza to 10 okrążeń bieżni po 92 sekundy każde. W zeszłym tygodniu na podobny treningu zrobiłem 2km i nie było to specjalnie trudne (chociaż nie powiem, że biegnę to z opuszczonymi jak Bolt rękoma – pamiętacie ten bieg?). Prawie wyszło – zrobiłem to 8 sekund za wolno, czyli po 2 sekundy na każdym kilometrze. Da się to zaakceptować.

Główna zmiana jaką wprowadziłem w tej części sezonu w treningach szybkości, to pomiar. Wszystkie szybkie odcinki staram się robić na bieżni, nie patrząc na wskazania GPS (dystans i prędkość), a jedynie według stopera. W ten sposób biegam naprawdę to, co mam zapisane w planie, bo GPS na bieżni jednak się nie sprawdza. Gdybym dziś biegał według jego wskazań to miałbym około 20 sekund „nadróbki”, czyli realnie pobiegł zbyt wolno. A takie trening są właśnie po to żeby biec szybko, dać z siebie wszystko – potem podczas startu to procentuje. Bieganie to matematyka i te sekundy, o których tak dużo piszę mają pierwszorzędne znaczenie podczas maratonu.

Skąd wiem, że dałem z siebie wszystko? Kiedy skończyłem musiałem przez kilkadziesiąt sekund dochodzić do siebie, a potem wyruszyłem w drogę powrotną. Ponad 4 kilometry do domu. Pod koniec pojawiła się… kolka, znak, że rzeczywiście organizm powiedział dość.

powered by EndomondoWP

Leave a Reply