Emocje z maratońskiego startu opadły już trochę. Zdaje mi się również, że odpocząłem, chociaż tego nie jestem taki pewny. W każdym razie biegam, trenuję, a nawet wystartowałem w Pierwszej Dysze do Maratonu. Ale po kolei.
Tydzień pomaratoński był jak zwykle – bardzo lekki. Truchtanie we wtorek, trochę więcej biegania w piątek i rozruch w sobotę przed przed niedzielnymi zawodami. Kiedy stawałem na starcie Dychy do Maratonu na szybkiej trasie nad Zalewem Zemborzyckim (mam z niej życiówkę!) zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać. Wprawdzie trener zapewniał mnie, że na pewno złamię 40 min, a prawdopodobnie i 39, ale biegnąc pierwsze kilometry cały czas spodziewałem się kryzysu. Przecież tydzień temu pobiegłem maraton na maksa, skończyłem ledwo żywy w podłym nastroju. Ale dziś było dobrze. Kilometr za kilometrem kryzys nie nadchodził. Wprawdzie druga połówka pod wiatr i na 7-8 km odczułem to wyraźnie, ale cały czas konsekwentnie wyprzedzałem (jeden z takich momentów, gdzieś w okolicach 9km uwieczniono na zdjęciu). Mnie wyprzedziło na trasie 2-3 osoby, a ja jeszcze na ostatnim kilometrze „kasowałem” naprawdę dobrych biegaczy. Na mecie okazało się, że pobiegłem w 38:41. Biorąc pod uwagę maraton – całkiem nieźle.
W ostatnim tygodniu (czyli drugim po maratonie) zrobiłem cztery regularne trening. Zacząłem od truchtania (45 min), potem zrobiłem podbiegi. W piątek pobiegałem dłużej (1,5 h), a w sobotę miałem przed sobą naprawdę wymagające zadanie. Po godzinie wolnego biegania (w okolicach 5:00 min/km) dobiegłem na bieżnię przy Piątce i miałem przebiec 2 kilometry (czyli 5 okrążeń – przypominam, żeby na bieżni koniecznie biegać „na stoper” a nie „na gps”!) w tempie półmaratońskim czyli w moim przypadku w okolicach 3:50 min/km. Wątpiłem czy dam radę, czy już wystarczająco wypocząłem. Takie tempo oznacza, że każde z pięciu kółek mam przebiec w 92 sekundy – dla mnie to już jest poważna praca, szczególnie po godzinnym bieganiu. Ale udało się idealnie – ani sekundy mniej, ani sekundy więcej. 2 kilometry w 6 minut i 40 sekund. A po treningu, jak to po udanym treningu, uśmiech od ucha do ucha.
Przede mną Półmaraton lubelski, 22 października, a więc za niecałe dwa tygodnie. I Jeszcze kilka treningów – zwłaszcza w nadchodzący weekend, bo później nauczony doświadczeniem odpoczywam przed startem. A co potem? O tym w oddzielnym wpisie.