Dycha nad Zalewem Zemborzyckim

Kolejny start, tym razem lubelska „Dycha do Maratonu”. Przyjechałem 40 minut przed startem, z pewnymi problemami zaparkowałem auto (spodziewając się tłoku wziąłem ten mniejszy samochód, co znacznie ułatwiło zaparkowanie). Szybko namierzyłem „Biegający Świdnik” – czekali na rozgrzewkę, którą prowadził niezawodny Jarek. Próbował zmusić nas do poplątania rąk i nóg, ale nie z nami te numery. Rozgrzewki klubowe przed lubelskimi imprezami są świetną okazją do poznania innych, wspólnego pośmiania się i motywacji. Po rozgrzewce kilka przebieżek i trucht na strat.

Lubelska „Dycha”

Jak wygląda prawie 2000 biegaczy 9 kwietnia 2017 r. na starcie w Lublinie? Świetnie! Wyjątkowo zdyscyplinowanych biegaczy, dodajmy. Bo gdy wszedłem do swojej strefy startowej na czas poniżej 40 minut, był w niej luz. Każdy wiedział mniej więcej gdzie powinien się ustawić, przez co pierwszy kilometr był wyjątkowo spokojny.
Pamiętałem doskonale, jak w zeszłym roku przeszarżowałem na zbiegu i przez cały drugi kilometr musiałem dochodzić do siebie.

Walka z wiatrem

W tym roku pierwszy w miarę spokojnie, poniżej 3:45 min/km. Drugi i trzeci też w porządku, chociaż wiedziałem, że to niekoniecznie będzie mój dzień – mimo przeciwnego wiatru (tzw. w mordewind) udało się ciągnąć 3:46 min/km. Biegłem z Arturem, którego zmotywowałem przed startem do szybkiego biegu (okazało się, że miałem rację – skończył kilkadziesiąt sekund przede mną). Na czwartym kilometrze walka z wiatrem zaczynała się robić walką nierówną – 3:50 min/km. Kolejny w 3:54 min/km.

Liczyłem jeszcze, że gdy wbiegniemy na ścieżkę wzdłuż zalewu uda mi się pociągnąć lekko poniżej 3:50 min/km i w ten sposób nadrobić nieco. Jednak nic z tego – kolejne kilometry szybsze, ale tylko trochę. Cały czas biegłem w granicach 3:52-55 min/km, czyli zbyt wolno żeby marzyć o złamaniu 38 minut. A przed sobą miałem dwa podbiegi – ten na 8 kilometrze poszedł bardzo dobrze. Przed sobą coraz bliżej widziałem koszulkę „Biegającego Świdnika” z napisem Łukasz na plecach. To dziwna sytuacja, że udaje mi się wyprzedzić Łukasza – pomyślałem. Potem okazało się, że miał kolkę. Kiedy mijałem go przed końcem 8-go kilometra, próbowałem go zmotywować (i okazało się, ze skutecznie, bo łyknął mnie 250m przed metą – ale finisz nigdy mi nie wychodzi).

Potem górka 700 m przed metą, całkiem dobrze, ale na jej szczycie musiałem dochodzić do siebie jakieś 200 metrów (i wtedy minął mnie Łukasz). Wbieg na metę: 38:23 na zegarku (38:22 netto w wynikach).

Satysfakcja

To nie jest zły wynik. Im krótszy dystans, tym moje życiówki są słabsze, ale też trudniejsze dla mnie do złamania. Moim celem na wiosnę jest maraton, więc takie biegi jak dziś robię z treningu i jako jego element. Podejrzewam, że aby zawalczyć o 37 minut na 10 km musiałbym skupić się na treningu pod ten dystans, ale dzisiaj i tak było dość dobrze.

Na zakończenie podziękowania i gratulacje dla wszystkich biegaczy, wolontariuszy i organizatorów. Mamy w Lublinie cykl biegów, w którym startują setki biegaczy, zorganizowany na najwyższym poziomie. Pamiętam pierwszą „Dychę do Maratonu” kilka lat temu – przebyliśmy od tego biegu lata świetlne. Bardzo miło to obserwować i wciąż gonić swój ogon.

Leave a Reply